Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę mieć problem z aktywnością fizyczną. W szkole podstawowej należałem do drużyny piłkarskiej, a w gimnazjum spędzałem sporo czasu na świeżym powietrzu, gdzie razem z kolegami grałem w siatkówkę. Dopiero nadejście szkoły licealnej, a później studiów sprawiło, że zmieniłem się nie do poznania.
Wpływ na to miały dwie rzeczy. Po pierwsze: brak czasu. Zacząłem pracować; najpierw dorywczo, a później na stałe. Spędzałem sporo czasu w pozycji siedzącej, a gdy wracałem do domu, musiałem się uczyć na uczelnię. To sprawiło, że szybko zacząłem tyć, choć z pewnością wpływ na mój organizm miała też rzecz numer dwa, czyli niezbyt zdrowa dieta, którą stosowałem przez kilka dobrych lat. Nie chciało mi się gotować, więc szedłem po linii najmniejszego oporu. Na śniadania paczka muesli i zimne mleko, na obiady odgrzewana w mikrofalówce pizza albo gotowe pierogi z marketu. Do tego trochę piwa, sporo słodyczy jedzonych w międzyczasie (jakoś trzeba było zwalczać senne kryzysy) i… ani się obejrzałem, a przytyłem ponad dwadzieścia kilogramów.
Czułem się źle ze sobą. Bardzo szybko się męczyłem – wejście na trzecie piętro uczelni sprawiało, że pociłem się niemiłosiernie i dyszałem tak głośno, że pewnie było słychać mnie dwa korytarze dalej. Zacząłem mieć też zły humor. Poranne wstawanie do pracy sprawiało, że przeklinałem życie. Mocno odczuwałem dodatkowe kilogramy – nie tylko musiałem wymienić garderobę, ale też zwiększona masa zaczęła dawać o sobie znać w postaci bólu w odcinku lędźwiowym oraz w stawach kolanowych. Momentem przełomowym była wizyta u lekarza. Poszedłem tam ze zwykłym przeziębieniem, ale doktor po rozmowie i przepisaniu recepty dodał, że powinien zacząć ruszać się, ponieważ tryb siedzący i niewłaściwa dieta są zabójcze dla mojego organizmu.
Dietę zmieniałem stopniowo. Nie oszukujmy się, dalej nie jest idealnie – nadal zdarzają się dni, w których sięgam po batona do kawy czy kupuję pączka w drodze do pracy. Ale większość posiłków jem jednak zgodnie z planem – zacząłem korzystać z cateringu dietetycznego i to znacząco ulepszyło moje posiłki.
Momentem przełomowym była jednak decyzja o powrocie do sportu. Nie miałem już ochoty na sporty drużynowe ani na zaawansowane ćwiczenia na siłowni. Po dniu w pracy potrzebowałem wyciszenia i chwili dla siebie. Zdecydowałem więc, że zamówię jakieś urządzenie do mieszkania i tam będę trenować. Zastanawiałem się, co będzie odpowiednie dla ciała, które z jednej strony potrzebowało ruchu po całym dniu w pozycji siedzącej, a z drugiej nie mogło być nadmiernie obciążane – moje stawy kolanowe mogłyby tego nie znieść. W końcu, po zasięgnięciu rady od trenera personalnego, zdecydowałem się zamówić rower crosstrainer rivo 2. To urządzenie, z którego może korzystać praktycznie każdy. Posiada regulację obciążenia. Gdy byłem osobą początkującą, jeździłem z najniższym obciążeniem. Po kilku miesiącach zwiększyłem masę, a teraz jeżdżę już praktycznie na najcięższym obciążeniu. Rower wygląda niepozornie, ale naprawdę można się na nim zmęczyć. W ciągu kilku miesięcy zgubiłem pierwsze pięć kilogramów.
Dziś minęły dwa lata od dnia, w którym zdecydowałem się zamówić crosstrainer rivo 2. To była najlepsza decyzja, jaką podjąłem od czasów liceum. Wróciłem do formy i znowu dobrze czuję się ze sobą. Odciążyłem stawy kolanowe, więc mogłem zacząć włączać też inne formy treningu. Choć przyznaję, ten na crosstrainerze nadal jest moim ulubionym. Czy to kwestia sentymentu? Nie mam pojęcia, ale zdecydowanie uwielbiam te czterdzieści lub sześćdziesiąt minut codziennie tylko dla siebie.
Odpowiadając na zadane wcześniej pytanie, czy rower może uratować życie? Zdecydowanie tak! Żałuję, że zamówiłem go tak późno. Na szczęście dzięki radzie lekarza w porę się opamiętałem i zadbałem o siebie. Aktywność fizyczna jest ważna, szczególnie, gdy spędzamy sporo czasu w pozycji siedzącej. Ja siedzę w pracy osiem godzin, więc po przyjściu do domu staram się jak najwięcej ruszać.
Autor: Mariusz Zakrzewski. Artykuł “Czy rower może uratować życie?” powstał dzięki uprzejmości przedstawiciela firmy Kredos.